Black
metal. Można go kochać lub nienawidzić, nie ma tu żadnych uczuć
pośrednich. Jednakże faktem jest, iż jeśli zatopi już w tobie swe
krwiożercze kły, ciężko usunąć jad, który po sobie pozostawił. Tak
właśnie dzieje się w przypadku katowickiej czarno metalowej Furii. Horda prowadzone przez Nihila z Massemord narobiła nie lada zamieszania na scenie polskiej ekstremy. Wprawdzie album Martwa Polska Jesień
ukazał się w roku 2007, lecz jego wznowienie z tego roku zdeterminowało
mnie do podzielenia się zdaniem na temat tego niecodziennego projektu.
Black metal nieodłącznie kojarzy się nam z mroźną Norwegią, tudzież
Skandynawią, satanizmem, drapieżnymi i surowymi riffami oraz skrzekliwym
growlem. Polska Furia
udowadnia, iż black obejść się może bez mrozu, fiordów i satanizmu. To,
co Nihil i jego towarzysze broni zaprezentowali na tym albumie, daje
dowód na potwierdzenie słów, iż metal ekstremalny w Polsce ma się
lepiej, aniżeli dobrze. Uważam, że już za sam tytuł albumu Furia powinna
dostać co najmniej Oskara. Na szczęście tytuł, to jedynie preludium do
czarno metalowej uczty. Pierwszy z sześciu utworów – Nade mną mgła
jasno oznajmia z kim, bądź też z czym będziemy mieli tu do czynienia.
Zardzewiałe riffy i paranoiczna praca perkusisty wyznaczają szlak dla
obłędnych partii wokalnych. Ni to growl, nie to skrzek, może chory ryk,
ale wrażenie pozostawia co najmniej przekonujące. Jak na black metal
mamy tu mnóstwo melodyjnych motywów, ale na pewno nie liczcie na tzw.
zapamiętywalne piosenki. Szukajcie tu raczej obłędu, zguby i
psychodelicznej poniekąd ekstazy, która na pewno nie daje ukojenia. Ból,
to określenie chyba najlepiej odda stan osoby odpowiedzialnej za
tworzenie liryków, a następnie za wokal. Dzień Czarny, Noc Czarna
to już wyższa szkoła jazdy. Piekielne nuty, praca podwójnej stopy i
nader bluźnierczy wyziew wokalisty nadają ton całej kompozycji. Na
szczęście ta łupanka raz po raz kierszowana jest niezwykle melodyjnymi
fragmentami. Krew w Kolorze Bursztynu, swoiste serce całego albumu to hymn beznadziei i wyznacznik jakości black metalowej jazdy w polskim wydaniu. Ślepych dzień,
który zaczyna się najbardziej klimatycznie, jest najpewniej najsłabszym
utworem z płyty, mimo to trzyma poziom. Melodia, powoli tkana z
pojedynczych dźwięków, aby następnie przejść do gitarowej …furii. Jeżeli
Krew w Kolorze Bursztynu jest sercem albumy, to zapewne utwór Na swym ciele historię mą piszę
jawi się jako niespokojna dusza całego dzieła. Nie zagłębię się w ten
kawałek, zapraszam do własnej analizy obłędu, straceńczych myśli i
agonalnych polotów. Ostatnia Idzie Zima równie dobrze mogłaby mieć tytuł Koniec. Wieńcząca całe wydawnictwo kompozycja nie pozostawia ani krzty nadziei: Przed ciszą wieczną spokoju chwila, idzie martwa polska zima!
Aż się smutno zrobiło. Martwa Polska Jesień
to dzieło ponadprzeciętne. Zachwyca głównie symbioza niepokojącej
melodyki z paranoicznymi, aczkolwiek poetyckimi tekstami. Smutek, zimno,
żal i brak jakichkolwiek pozytywnych doznań są tu wręcz namacalne, co
uwydatnia negatywny klimat płyty. Nie jest to na szczęście minusem, bo
właśnie owy album nastrojem zabija, omamia i zdecydowanym, acz
nostalgicznym szarpnięciem przeciąga na swoją stronę. Dla mnie projekt
wybitny, ponadczasowy, idealnie grający ze smutkiem jesieni, dlatego też
daję 10/10, a tymczasem mamy zimę.
9 grudnia 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz