środa, 4 lipca 2012

Motorhead [2008] - Motorizer LP

Cztery lata temu, a dokładnie 26 sierpnia 2008roku miała miejsce premiera najlepszej w XXI wieku płyty zespołu Motorhead. Oto kila słów na temat tego zacnego dzieła.

Czasy się zmieniają, a pan wciąż jest w komisjach…  - mówił Bogusław Linda w słynnych Psach. Podobnie jest z Motorhead. Od 1975 mody w muzyce metalowej zmieniały się niczym w kalejdoskopie, zaś brytyjskie trio wciąż dostarcza nam kopiącą dupę mieszankę punk rocka i NWoBHM. 

Na dwudziestym wydawnictwie tej zasłużonej kapeli, zacnie nazwanym Motorizer, znajdujemy to, co zawsze tam było, po prostu cholernie ciężki rock’n’roll. Chociażby taki otwieracz w postaci Runaround Man, kilka uderzeń w werbel i jazda! Bas Lemmy’ego charczy i burczy nie mniej, niż sam Mr. Kilmister.  Proste, melodyjne i zapadające w pamięć riffowanie Phila Campbella daje dużo luzu, zaś Mikkey Dee osadza to w rockowo metalowym rytmie, raz po raz popisując się zgrabnym przejściem. Niby tak niewiele, a jaka satysfakcja. Teach you how to sing the blue oraz When the eagle screams to kolejne bluesowo-rockowe strzały. Wszystko to już było, każdy wie, jak ma to lecieć, a jednak wszyscy są baaardzo zadowoleni, w końcu to Motorhead.  Mamy tutaj również setną wariację na temat Ace of Spades w postaci Rock Out, wszystko na swoim miejscu, zapewne będzie to kolejny koncertowy killer , a być może potencjalny evergreen londyńskiej załogi. Po tym mamy pozorną chwilę wytchnienia w postaci siłowego bluesa, stylowo nazwanej One Short Life. Nóżka sama chodzi. Śmiem twierdzić, iż Motorizer jest najlepszym długograjem zespołu po 2000 roku, a biorę przecież pod uwagę mocarny Inferno z 2004. Zespół stawia na szybkość, darując sobie monstra w stylu Orgasmatron czy jakieś akustyczne ballady. Całość jest bardzo równa, i nosi znamiona ideału motorheadowego grania. Bardzo ciężko jest wyróżnić tutaj cokolwiek, ponieważ Motorhead zwykł dostarczać swoim fanom to, co dokładnie zamówili, żadnych zaskoczeń. W czasach, kiedy muzyczne trendy zmieniają się szybciej, aniżeli panienki Lemmy’ego, taka rock’n’rollowa stałość uczuć jest godna szacunku.
               
 Lirycznie również bez zmian, jest szorstko, z mnóstwem brytyjskiej ironii. Czasami robi się trochę poważniej, ale Lemmy w żadnym momencie nie popada w ton mentorski, co jest niewątpliwym plusem. W końcu to rock’n’roll, do cholery!
                
Jako wielkiemu fanatykowi zespołu, bardzo ciężko jest mi ocenić to wydawnictwo. Zwykłem powtarzać, iż Motorhead nie wydali nigdy słabego albumu, a wyznacznikiem mojej oceny jest głównie klimat płyty i muzyczny feeling. Tak więc stawiam to wydawnictwo półkę niżej, aniżeli Asa Pik czy Overkilla, zaś w tym samym rzędzie co Bastards czy inny Sacrifice, krok za klasyką.
Pozwolę sobie ocenić ten album. Proponuję 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz